Wiadomości
- 14 grudnia 2013
- wyświetleń: 38580
Paleja: "mogą mnie pocałować..."
"Własność prywatna to największa cnota na świecie. Wpuszczam więc do swojego domu tylko tych, których chcę wpuścić. Konserwator zabytków może mnie, za przeproszeniem, pocałować w dupę" - mówi Tygodnikowi Echo Artur Dyna, właściciel Palei.
Paleja (nazwa pochodzi od francuskiego "palais" - "pałac", który pszczynianie sobie nieco spolszczyli) to jedna z piękniejszych budowli w Pszczynie. Za ostatnich książąt pszczyńskich, Hochbergów, była gmachem Generalnej Dyrekcji Dóbr Książęcych. Obiekt pełnił funkcję Kwatery Głównej cesarza Wilhelma II, w której zapadały najważniejsze decyzje dotyczące I wojny światowej.
Jak pozbyli się Palei
Neogotycki gmach jest zabytkiem objętym ochroną konserwatorską. Wpis do rejestru zabytków obejmuje: bryłę i formę budynku, detal architektoniczny elewacji i wnętrz, historyczną stolarkę okienną i drzwiową, "kompozycję zieleni wysokiej otaczającej budynek".
Od 2007 r. Paleja należy do Artura Dyny, polsko-australijskiego biznesmena, który kupił ją od pszczyńskiego starostwa. Tygodnik "Echo" jest umówiony na godz. 10, w piątek. Właściciel jest w Polsce i zgadza się wpuścić "Echo" do Palais. Nie jest to tak oczywista sprawa, bo na przykład konserwator zabytków może pooglądać Paleję jedynie zza ogrodzenia. Filozofia pana Dyny w tym temacie jest dość prosta: kupił obiekt, jest to wyłącznie jego własność i nie ma obowiązku wpuszczać wszystkich, którzy chcą tam przyjść.
- Własność prywatna to największa cnota na świecie - powtarza. - Jeżeli będę uważał, że należy konserwatora wezwać, to tak zrobię. Ale nie będę się pytał, czy mam spać w łóżku podwójnym czy pojedynczym. Konserwator może mnie pocałować, za przeproszeniem, w dupę - oświadcza i są to najłagodniejsze słowa, jakich używa, mówiąc o urzędnikach, władzach.
Olbrzymi budynek starostwo odziedziczyło po starym szpitalu - decyzją wojewody w 1999 r. Od 2000 r. radni powiatowi zastanawiali się więc, jak Paleję zagospodarować. Marzyła się im na przykład filia wyższej uczelni. I obiekt wizytował nawet rektor pewnej politechniki w Hiroszimie. Tyle że i on, jak też inni potencjalni inwestorzy, przyjeżdżali, oglądali i dalszych kroków nie podejmowali. Powiatowi tymczasem coraz bardziej ciążyły koszty utrzymania dużego obiektu.
W 2005 r. radni podjęli uchwałę o sprzedaży. I przez moment znów wydawało się, że los do Palei w końcu się uśmiechnął - bo znalazł się poważny inwestor, do tego z Pszczyny. Zrezygnował, gdy wpisano obiekt do rejestru zabytków. Pewna Australijka wycofała się z transakcji właściwie w ostatniej chwili, bo ponoć źle przeliczyła powierzchnię.
W Paleję, jak szacowano, trzeba było włożyć ok. 20 mln zł, by mogła komuś służyć. Starostwo takich sum nie miało, a wręcz przeciwnie: pieniądze były mu potrzebne. Problemem numer jeden stawał się powiatowy szpital.
Pojawił się pan Dyna. Mówiąc o przetargach na Paleję, opowiada, jak dokładnie przypilnował sobie, czy zachowane są wszelkie procedury. Siedział w sekretariacie starostwa do jego zamknięcia wraz ze świadkami, by mieć dowody, że nikt po nim oferty już nie złożył. No i gdyby mu Palei nie sprzedano, jak mówi, wsadziłby kogo trzeba do więzienia. Dlaczego Paleja go zainteresowała?
- Proszę pani, ja jestem kupcem. Kupuję, by sprzedać - mówi. Jak twierdzi, nigdy nie obiecywał, że zrobi tu sobie "prywatną rezydencję". Tak ktoś powiedział i zostało. On, jak mówi, rezydencję ma - w Australii i nie tylko, to mu wystarczy. Starostwo sprzedało Paleję z 50-procentową bonifikatą, ze względu na wpisanie obiektu do rejestru zabytków. Nabywca zapłacił więc ok. 1,5 mln zł, choć jego oferta opiewała na 3 mln zł.
Nie zostały mu postawione warunki dotyczące np. remontów, terminów. Dawni starostowie z czasu sprzedaży obiektu - Józef Tetla i Zygmunt Jeleń - powołując się na opinie prawników, tłumaczą, że nie mogli do aktu notarialnego wprowadzić żadnych obwarowań. Tak samo uważa właściciel (i jest to chyba jedyna rzecz, w której się zgadza z urzędnikami), dodając, że gdyby zrobiono jakieś obwarowania, najprawdopodobniej nikt by Palei nie kupił.
Od Śląskiego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków Tygodnik Echo dowiedział się jednak, że wprowadzanie uwarunkowań do aktu notarialnego nie jest niczym nowym, w przypadku mienia państwowego było możliwe od dawna i są przykłady takich umów. Akt notarialny też jest przecież formą umowy i gminy sprzedające zabytkowe obiekty starają się zapisy tak formułować, by nie zostać bez wpływu na to, co się dzieje w sprzedanym obiekcie. Są samorządy, które tak zrobiły.
Błędy i kłody
Gdy Paleja została sprzedana, media obiegło zdjęcie z przekazania właścicielowi kluczy do obiektu.
Ale potem były już tylko innego typu zdjęcia z Paleją w tle: na przykład z zagrodzonym chodnikiem. Okazało się, że wraz z Paleją starostwo sprzedało chodnik, którym mieszkańcy chodzili do pobliskiego szpitala. Właściciel w pewnym momencie go więc zagrodził. Pan Dyna tłumaczy to w jeden sposób: po prostu władze umawiały się - jak podkreśla: nawet pisemnie - na co innego, a robiły co innego. Bo miało dojść do zamiany gruntów (by chodnik mógł służyć przechodniom), ale się z tego wycofano.
Pan Dyna uważa, że to jedne z wielu kłód rzucanych mu pod nogi przez władze przy każdej możliwej okazji. Chciał się zameldować w Palei - dostał odmowę, bo obiekt nie nadaje się do zamieszkania. Teraz więc śpią tu tylko jego psy - na wersalce w jednym z pomieszczeń, które miały być, jak mówi właściciel, zamieszkane przez "jego ludzi". Opowiada o problemach z płotem. Jak również twierdzi, uporządkował teren wokół budynku, to znów czepiali się - o drzewa.
- To przecież moja własność. Chciałaby pani, by przychodził ktoś do pani domu, ogródka, i mówił, co pani w nim może robić? - pyta. - Ja
nie mam zabytku - zwraca uwagę Renata Botor z Echa. - Niech oni pilnują niszczejących zabytków, które podlegają państwu, a nie czepiają się prywatnej własności. Wolnoć Tomku w swoim domku - to tłumaczenie.
Ja o Paleję dbam
Pana Dynę denerwują teraz ci, którzy uważają, że Paleja, od czasów gdy on jest jej właścicielem, niszczeje. - Co to znaczy "niszczeć"? - pyta. Jak mówi, Paleja niszczała, gdy należała do starostwa. Niszczała od czasów powojennych, gdy zrobiono w niej szpital. - Ja o Paleję dbam - zapewnia i pokazuje rynny, nowe okna, choć uwagę zwracają przede wszystkim te z wybitymi szybami, osłonięte dyktą. Jak tłumaczy właściciel, aby wymienić wszystkie, potrzeba 1,5 miliona. Oglądamy kraty w okienkach piwnicznych - mają chronić obiekt przed złodziejami i wandalami, którzy zniszczyli na przykład starą szpitalną kaplicę. - Spalili krzyż. Powypisywali na ścianach "diabeł" i takie inne. Zgłosiłem na policji - opowiada.
Dbanie o Paleję przejawia się też pracach, których - jak mówi właściciel - nie widać, np. wodno-kanalizacyjnych. A że grzyb na ścianie, łuszczą się tynki i ogólnie przygnębiający widok...- To pozostałość starostwa - tłumaczy. Albo sprawka włamywaczy złomiarzy, Ogromna dziura wewnątrz budynku to szyb po zdemontowanej - dla bezpieczeństwa - windzie. Na parterze jest pomieszczenie "z czasów książęcych", ze starymi kafelkami i podłogą, z której - jak mówi właściciel - usunięto warstwę, by odsłonić oryginalne podłoże (słabo widoczne - bo teraz trzeba by wypolerować). - Według pani ten obiekt niszczeje? - pyta raz za razem właściciel. Nie możemy jednak zrobić zdjęć do gazety, by każdy mógł sam to ocenić. Bo to własność prywatna, a więc nikomu nic do tego, jak tu wygląda.
Bezsilność i wniosek
Wśród tych, którzy otwarcie mówią, że Paleja niszczeje jest Śląski Wojewódzki Konserwator Zabytków i obecny starosta pszczyński Paweł Sadza. Boją się, że zabytek stanie się ruiną. Starosta zaczął interesować się procedurą wywłaszczenia nieruchomości na rzecz Skarbu Państwa lub gminy. Według Śląskiego Konserwatora Zabytków Magdaleny Lachowskiej, są mocne argumenty przemawiające za tym, by w przypadku Palei taka procedura mogła zostać wszczęta. Jakie? - Nie możemy mówić o szczegółach, by właściciel nie dowiedział się o tym z mediów, zamiast z postępowania - mówi nam M. Lachowska.
Jak słyszymy jednak, wszystkie ostatnio wykonywane prace związane z obiektem były prowadzone samowolnie. - Właściciel nie występował do nas o stosowne zgody, wydawaliśmy więc decyzje o wstrzymanie robót - mówi M. Lachowska. Jak dodaje, kontakt z właścicielem jest wysoce utrudniony. - Odmawia konserwatorowi wejścia na teren Palei - słyszymy. - Urząd nie ma możliwości nałożenia kar finansowych. Jeśli są nieprawidłowości, składany jest wniosek do organów ścigania. Taki wniosek trafił do Prokuratury Okręgowej w Katowicach. Chodziło o prowadzenie robót budowlanych bez pozwolenia (nadsypywanie ziemią z gruzem, co szkodzi drzewom). Był przesłuchany pracownik zajmujący się Paleją, ale na razie nie ma decyzji prokuratura - tłumaczy konserwator.
M. Lachowska informuje nas, że w 22 listopada wysłany został wniosek o wywłaszczenie do starosty pszczyńskiego. Jak słyszymy, na Śląsku będzie to pierwszy taki przypadek. Konserwator nie wie, czy już gdzieś w Polsce podobną procedurę zastosowano.
Wyślę im... gówno!
Starosta Paweł Sadza też nie zna przykładu wywłaszczenia zabytku, ale procedurę chce rozpocząć. Pierwszy krok to wyłonienie rzeczoznawcy, który wyceni obiekt. Tu jednak konieczne jest wejście do obiektu Palei. Starosta zdaje sobie sprawę z tej trudności, ale liczy, że się uda. - Właściciel mówi, że pewne remonty zostały przeprowadzone, więc wycena może być wyższa niż 1,5 mln zł - słyszymy. Kolejny krok: przesłanie informacji do Skarbu Państwa i gminy Pszczyna. Potem rozmowy. - Jeśli właściciel się zgodzi z zaproponowaną ofertą, odszkodowanie zostanie wypłacone. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że sprawa może trafić do sądu. Nie jest to procedura bardzo szybka, ale myślę, że skuteczna - zapowiada.
Co na to wszystko pan Dyna? Wybucha śmiechem. - Proszę mi wskazać jakikolwiek obiekt na świecie, wobec którego coś takiego przeprowadzono. To walka z wiatrakami i oni o tym dobrze wiedzą. Bardziej chodzi o zbliżające się wybory - kwituje. Na koniec zaś dodaje: - Planuję zrobić im pewien prezent na gwiazdkę. Jaki? Wyślę im w torebkach... gówno!
Jak pozbyli się Palei
Neogotycki gmach jest zabytkiem objętym ochroną konserwatorską. Wpis do rejestru zabytków obejmuje: bryłę i formę budynku, detal architektoniczny elewacji i wnętrz, historyczną stolarkę okienną i drzwiową, "kompozycję zieleni wysokiej otaczającej budynek".
Od 2007 r. Paleja należy do Artura Dyny, polsko-australijskiego biznesmena, który kupił ją od pszczyńskiego starostwa. Tygodnik "Echo" jest umówiony na godz. 10, w piątek. Właściciel jest w Polsce i zgadza się wpuścić "Echo" do Palais. Nie jest to tak oczywista sprawa, bo na przykład konserwator zabytków może pooglądać Paleję jedynie zza ogrodzenia. Filozofia pana Dyny w tym temacie jest dość prosta: kupił obiekt, jest to wyłącznie jego własność i nie ma obowiązku wpuszczać wszystkich, którzy chcą tam przyjść.
- Własność prywatna to największa cnota na świecie - powtarza. - Jeżeli będę uważał, że należy konserwatora wezwać, to tak zrobię. Ale nie będę się pytał, czy mam spać w łóżku podwójnym czy pojedynczym. Konserwator może mnie pocałować, za przeproszeniem, w dupę - oświadcza i są to najłagodniejsze słowa, jakich używa, mówiąc o urzędnikach, władzach.
Olbrzymi budynek starostwo odziedziczyło po starym szpitalu - decyzją wojewody w 1999 r. Od 2000 r. radni powiatowi zastanawiali się więc, jak Paleję zagospodarować. Marzyła się im na przykład filia wyższej uczelni. I obiekt wizytował nawet rektor pewnej politechniki w Hiroszimie. Tyle że i on, jak też inni potencjalni inwestorzy, przyjeżdżali, oglądali i dalszych kroków nie podejmowali. Powiatowi tymczasem coraz bardziej ciążyły koszty utrzymania dużego obiektu.
W 2005 r. radni podjęli uchwałę o sprzedaży. I przez moment znów wydawało się, że los do Palei w końcu się uśmiechnął - bo znalazł się poważny inwestor, do tego z Pszczyny. Zrezygnował, gdy wpisano obiekt do rejestru zabytków. Pewna Australijka wycofała się z transakcji właściwie w ostatniej chwili, bo ponoć źle przeliczyła powierzchnię.
W Paleję, jak szacowano, trzeba było włożyć ok. 20 mln zł, by mogła komuś służyć. Starostwo takich sum nie miało, a wręcz przeciwnie: pieniądze były mu potrzebne. Problemem numer jeden stawał się powiatowy szpital.
Pojawił się pan Dyna. Mówiąc o przetargach na Paleję, opowiada, jak dokładnie przypilnował sobie, czy zachowane są wszelkie procedury. Siedział w sekretariacie starostwa do jego zamknięcia wraz ze świadkami, by mieć dowody, że nikt po nim oferty już nie złożył. No i gdyby mu Palei nie sprzedano, jak mówi, wsadziłby kogo trzeba do więzienia. Dlaczego Paleja go zainteresowała?
- Proszę pani, ja jestem kupcem. Kupuję, by sprzedać - mówi. Jak twierdzi, nigdy nie obiecywał, że zrobi tu sobie "prywatną rezydencję". Tak ktoś powiedział i zostało. On, jak mówi, rezydencję ma - w Australii i nie tylko, to mu wystarczy. Starostwo sprzedało Paleję z 50-procentową bonifikatą, ze względu na wpisanie obiektu do rejestru zabytków. Nabywca zapłacił więc ok. 1,5 mln zł, choć jego oferta opiewała na 3 mln zł.
Nie zostały mu postawione warunki dotyczące np. remontów, terminów. Dawni starostowie z czasu sprzedaży obiektu - Józef Tetla i Zygmunt Jeleń - powołując się na opinie prawników, tłumaczą, że nie mogli do aktu notarialnego wprowadzić żadnych obwarowań. Tak samo uważa właściciel (i jest to chyba jedyna rzecz, w której się zgadza z urzędnikami), dodając, że gdyby zrobiono jakieś obwarowania, najprawdopodobniej nikt by Palei nie kupił.
Od Śląskiego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków Tygodnik Echo dowiedział się jednak, że wprowadzanie uwarunkowań do aktu notarialnego nie jest niczym nowym, w przypadku mienia państwowego było możliwe od dawna i są przykłady takich umów. Akt notarialny też jest przecież formą umowy i gminy sprzedające zabytkowe obiekty starają się zapisy tak formułować, by nie zostać bez wpływu na to, co się dzieje w sprzedanym obiekcie. Są samorządy, które tak zrobiły.
Błędy i kłody
Gdy Paleja została sprzedana, media obiegło zdjęcie z przekazania właścicielowi kluczy do obiektu.
Ale potem były już tylko innego typu zdjęcia z Paleją w tle: na przykład z zagrodzonym chodnikiem. Okazało się, że wraz z Paleją starostwo sprzedało chodnik, którym mieszkańcy chodzili do pobliskiego szpitala. Właściciel w pewnym momencie go więc zagrodził. Pan Dyna tłumaczy to w jeden sposób: po prostu władze umawiały się - jak podkreśla: nawet pisemnie - na co innego, a robiły co innego. Bo miało dojść do zamiany gruntów (by chodnik mógł służyć przechodniom), ale się z tego wycofano.
Pan Dyna uważa, że to jedne z wielu kłód rzucanych mu pod nogi przez władze przy każdej możliwej okazji. Chciał się zameldować w Palei - dostał odmowę, bo obiekt nie nadaje się do zamieszkania. Teraz więc śpią tu tylko jego psy - na wersalce w jednym z pomieszczeń, które miały być, jak mówi właściciel, zamieszkane przez "jego ludzi". Opowiada o problemach z płotem. Jak również twierdzi, uporządkował teren wokół budynku, to znów czepiali się - o drzewa.
- To przecież moja własność. Chciałaby pani, by przychodził ktoś do pani domu, ogródka, i mówił, co pani w nim może robić? - pyta. - Ja
nie mam zabytku - zwraca uwagę Renata Botor z Echa. - Niech oni pilnują niszczejących zabytków, które podlegają państwu, a nie czepiają się prywatnej własności. Wolnoć Tomku w swoim domku - to tłumaczenie.
Ja o Paleję dbam
Pana Dynę denerwują teraz ci, którzy uważają, że Paleja, od czasów gdy on jest jej właścicielem, niszczeje. - Co to znaczy "niszczeć"? - pyta. Jak mówi, Paleja niszczała, gdy należała do starostwa. Niszczała od czasów powojennych, gdy zrobiono w niej szpital. - Ja o Paleję dbam - zapewnia i pokazuje rynny, nowe okna, choć uwagę zwracają przede wszystkim te z wybitymi szybami, osłonięte dyktą. Jak tłumaczy właściciel, aby wymienić wszystkie, potrzeba 1,5 miliona. Oglądamy kraty w okienkach piwnicznych - mają chronić obiekt przed złodziejami i wandalami, którzy zniszczyli na przykład starą szpitalną kaplicę. - Spalili krzyż. Powypisywali na ścianach "diabeł" i takie inne. Zgłosiłem na policji - opowiada.
Dbanie o Paleję przejawia się też pracach, których - jak mówi właściciel - nie widać, np. wodno-kanalizacyjnych. A że grzyb na ścianie, łuszczą się tynki i ogólnie przygnębiający widok...- To pozostałość starostwa - tłumaczy. Albo sprawka włamywaczy złomiarzy, Ogromna dziura wewnątrz budynku to szyb po zdemontowanej - dla bezpieczeństwa - windzie. Na parterze jest pomieszczenie "z czasów książęcych", ze starymi kafelkami i podłogą, z której - jak mówi właściciel - usunięto warstwę, by odsłonić oryginalne podłoże (słabo widoczne - bo teraz trzeba by wypolerować). - Według pani ten obiekt niszczeje? - pyta raz za razem właściciel. Nie możemy jednak zrobić zdjęć do gazety, by każdy mógł sam to ocenić. Bo to własność prywatna, a więc nikomu nic do tego, jak tu wygląda.
Bezsilność i wniosek
Wśród tych, którzy otwarcie mówią, że Paleja niszczeje jest Śląski Wojewódzki Konserwator Zabytków i obecny starosta pszczyński Paweł Sadza. Boją się, że zabytek stanie się ruiną. Starosta zaczął interesować się procedurą wywłaszczenia nieruchomości na rzecz Skarbu Państwa lub gminy. Według Śląskiego Konserwatora Zabytków Magdaleny Lachowskiej, są mocne argumenty przemawiające za tym, by w przypadku Palei taka procedura mogła zostać wszczęta. Jakie? - Nie możemy mówić o szczegółach, by właściciel nie dowiedział się o tym z mediów, zamiast z postępowania - mówi nam M. Lachowska.
Jak słyszymy jednak, wszystkie ostatnio wykonywane prace związane z obiektem były prowadzone samowolnie. - Właściciel nie występował do nas o stosowne zgody, wydawaliśmy więc decyzje o wstrzymanie robót - mówi M. Lachowska. Jak dodaje, kontakt z właścicielem jest wysoce utrudniony. - Odmawia konserwatorowi wejścia na teren Palei - słyszymy. - Urząd nie ma możliwości nałożenia kar finansowych. Jeśli są nieprawidłowości, składany jest wniosek do organów ścigania. Taki wniosek trafił do Prokuratury Okręgowej w Katowicach. Chodziło o prowadzenie robót budowlanych bez pozwolenia (nadsypywanie ziemią z gruzem, co szkodzi drzewom). Był przesłuchany pracownik zajmujący się Paleją, ale na razie nie ma decyzji prokuratura - tłumaczy konserwator.
M. Lachowska informuje nas, że w 22 listopada wysłany został wniosek o wywłaszczenie do starosty pszczyńskiego. Jak słyszymy, na Śląsku będzie to pierwszy taki przypadek. Konserwator nie wie, czy już gdzieś w Polsce podobną procedurę zastosowano.
Wyślę im... gówno!
Starosta Paweł Sadza też nie zna przykładu wywłaszczenia zabytku, ale procedurę chce rozpocząć. Pierwszy krok to wyłonienie rzeczoznawcy, który wyceni obiekt. Tu jednak konieczne jest wejście do obiektu Palei. Starosta zdaje sobie sprawę z tej trudności, ale liczy, że się uda. - Właściciel mówi, że pewne remonty zostały przeprowadzone, więc wycena może być wyższa niż 1,5 mln zł - słyszymy. Kolejny krok: przesłanie informacji do Skarbu Państwa i gminy Pszczyna. Potem rozmowy. - Jeśli właściciel się zgodzi z zaproponowaną ofertą, odszkodowanie zostanie wypłacone. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że sprawa może trafić do sądu. Nie jest to procedura bardzo szybka, ale myślę, że skuteczna - zapowiada.
Co na to wszystko pan Dyna? Wybucha śmiechem. - Proszę mi wskazać jakikolwiek obiekt na świecie, wobec którego coś takiego przeprowadzono. To walka z wiatrakami i oni o tym dobrze wiedzą. Bardziej chodzi o zbliżające się wybory - kwituje. Na koniec zaś dodaje: - Planuję zrobić im pewien prezent na gwiazdkę. Jaki? Wyślę im w torebkach... gówno!
Komentarze
Zgodnie z Rozporządzeniem Ogólnym o Ochronie Danych Osobowych (RODO) na portalu pless.pl zaktualizowana została Polityka Prywatności. Zachęcamy do zapoznania się z dokumentem.
Palais
Jeśli chcesz otrzymywać powiadomienia o nowych artykułach z tematu "Palais" podaj