Wiadomości
- 22 lipca 2007
- wyświetleń: 4447
Brakuje ludzi do pracy w nadleśnictwie
W lasach Nadleśnictwa Kobiór na wywózkę czeka 14 tys. metrów sześc. wywrotów. To drzewa powalone w styczniu tego roku i częściowo te, których nie zdołano jeszcze usunąć po wichurze sprzed trzech lat. Do tego dochodzi 3 tys. kubików posuszu, który też powinien zostać wywieziony z lasu. I prace pielęgnacyjne: usuwanie chwastów z upraw, czyszczenie wczesne i późne. To ostatnie tak naprawdę jest modelowaniem przyszłego lasu. Wszystkie te prace wykonują zakłady usług leśnych.
- Jak inne branże ogłaszamy przetargi i wybieramy te firmy, które spełniają kryteria. Umowy zawierane są na dwa lata, w pakietach. Jeden pakiet zawiera roboty niezbędne do wykonania w trzech leśnictwach. Aktualnie na nasze potrzeby pracuje siedem takich firm - mówi nadleśniczy z Kobióra Piotr Tetla. I dodaje, że od właścicieli tych firm coraz to słyszy obawy o całość załóg.
Jednym z przedsiębiorców jest Andrzej Koczor z Gilowic. Jego firma ma dwa profile: budowlany i leśny. Na etatach 18 pracowników. W 1990 roku jako pierwsza wkroczyła do lasu w nadleśnictwie Pszczyna. Przejęli pracowników z nadleśnictwa i na początku, jak mówi, było bardzo dobrze.
Ludzie zarabiali dużo większe pieniądze niż wcześniej. Ale z biegiem czasu sytuacja ulegała zmianie. Przyszli nowi, zostali wyszkoleni, bo las wymaga pracowników o wysokich kwalifikacjach i dużej specjalizacji. Nawet do takich robót, jak pielęgnacja upraw, koszenie czy grodzenie upraw przed zwierzyną trzeba osób, które wiedzą, o co tu chodzi - mówi.
Załogę ma ustabilizowaną, ale przy obecnej sytuacji na rynku pracy i otwartych granicach, musi motywować ludzi do pozostania. Jako firma leśna ma szczególnie trudną sytuację, bo oprócz emigracji zarobkowej do krajów Unii Europejskiej musi, jak mówi, konkurować z innymi branżami krajowymi. Choćby budownictwem, które przyjmuje każdą ilość pracowników.
- A pracownicy z lasu - drwal, pilarz czy inni - to są z reguły ludzie obyci z robotą. Oni sobie doskonale dają radę na budowie. Niestety, tą konkurencję przegrywamy. Chociaż jeszcze raz podkreślam, że na dzień dzisiejszy zadania wynikające z umów z Lasami jesteśmy w stanie wykonać. Jak będzie za dwa miesiące czy pół roku, nie wiem. Boję się, że może być ciężko. Jeśli jeden czy drugi pracownik postawi mnie w sytuacji, której nie będę w stanie sprostać, a pułap możliwości finansowych mam ograniczony, może się stać dramatycznie - mówi.
Niebezpiecznym symptomem jest także to, że nie widać młodych ludzi, którzy chcieliby przyjść pracować w lesie. Średnia wieku w jego firmie to trzydzieści parę lat. Zarobki? Pilarze o najwyższych kwalifikacjach, pracujący własnym sprzętem w średniej krajowej się mieszczą. Ci przy pracach pielęgnacyjnych mają znacznie mniej.
Prowadzący podobną firmę Piotr Janosz z Kryr dodaje, że obecna sytuacja nie jest sprawą ostatniego okresu. To kwestia zaszłości i efekt braku współpracy ze strony Lasów z zakładami usług leśnych od lat.
- Wiadomo, że działamy w obszarze wolnego rynku, tylko on jest dosyć specyficzny. Bo my pracujemy za te pieniądze, za które nam się pozwoli pracować. Do parteru sprowadziła nas też zmiana norm. W 2004 roku zostały zmienione katalogi pracochłonności na bardzo niekorzystne. Stawki poszły w górę o 10-12 procent, a niektóre normy zostały zmniejszone o 50 albo o sto procent. O czym tu mówić - dodaje Koczor.
Więcej czytaj w Dzienniku Zachodnim.
Jednym z przedsiębiorców jest Andrzej Koczor z Gilowic. Jego firma ma dwa profile: budowlany i leśny. Na etatach 18 pracowników. W 1990 roku jako pierwsza wkroczyła do lasu w nadleśnictwie Pszczyna. Przejęli pracowników z nadleśnictwa i na początku, jak mówi, było bardzo dobrze.
Ludzie zarabiali dużo większe pieniądze niż wcześniej. Ale z biegiem czasu sytuacja ulegała zmianie. Przyszli nowi, zostali wyszkoleni, bo las wymaga pracowników o wysokich kwalifikacjach i dużej specjalizacji. Nawet do takich robót, jak pielęgnacja upraw, koszenie czy grodzenie upraw przed zwierzyną trzeba osób, które wiedzą, o co tu chodzi - mówi.
Załogę ma ustabilizowaną, ale przy obecnej sytuacji na rynku pracy i otwartych granicach, musi motywować ludzi do pozostania. Jako firma leśna ma szczególnie trudną sytuację, bo oprócz emigracji zarobkowej do krajów Unii Europejskiej musi, jak mówi, konkurować z innymi branżami krajowymi. Choćby budownictwem, które przyjmuje każdą ilość pracowników.
- A pracownicy z lasu - drwal, pilarz czy inni - to są z reguły ludzie obyci z robotą. Oni sobie doskonale dają radę na budowie. Niestety, tą konkurencję przegrywamy. Chociaż jeszcze raz podkreślam, że na dzień dzisiejszy zadania wynikające z umów z Lasami jesteśmy w stanie wykonać. Jak będzie za dwa miesiące czy pół roku, nie wiem. Boję się, że może być ciężko. Jeśli jeden czy drugi pracownik postawi mnie w sytuacji, której nie będę w stanie sprostać, a pułap możliwości finansowych mam ograniczony, może się stać dramatycznie - mówi.
Niebezpiecznym symptomem jest także to, że nie widać młodych ludzi, którzy chcieliby przyjść pracować w lesie. Średnia wieku w jego firmie to trzydzieści parę lat. Zarobki? Pilarze o najwyższych kwalifikacjach, pracujący własnym sprzętem w średniej krajowej się mieszczą. Ci przy pracach pielęgnacyjnych mają znacznie mniej.
Prowadzący podobną firmę Piotr Janosz z Kryr dodaje, że obecna sytuacja nie jest sprawą ostatniego okresu. To kwestia zaszłości i efekt braku współpracy ze strony Lasów z zakładami usług leśnych od lat.
- Wiadomo, że działamy w obszarze wolnego rynku, tylko on jest dosyć specyficzny. Bo my pracujemy za te pieniądze, za które nam się pozwoli pracować. Do parteru sprowadziła nas też zmiana norm. W 2004 roku zostały zmienione katalogi pracochłonności na bardzo niekorzystne. Stawki poszły w górę o 10-12 procent, a niektóre normy zostały zmniejszone o 50 albo o sto procent. O czym tu mówić - dodaje Koczor.
Więcej czytaj w Dzienniku Zachodnim.
Komentarze
Zgodnie z Rozporządzeniem Ogólnym o Ochronie Danych Osobowych (RODO) na portalu pless.pl zaktualizowana została Polityka Prywatności. Zachęcamy do zapoznania się z dokumentem.