Rozrywka

  • 1 marca 2005
  • wyświetleń: 3043

Recencja filmu - Aviator

Najnowszy film Martina Scorsese opowiada o życiu Howarda Hughesa – milionera, producenta filmowego, słynnego playboya Hollywood i konstruktora lotniczego. To właśnie na tym ostatnim aspekcie, skupia się Scorsese najbardziej (stąd tytuł). Widz przez prawie trzy godziny jest świadkiem wzlotów i upadków niepokornego wizjonera, który powoli popada w obłęd, męczony atakami nerwicy i coraz bardziej ujawniającymi się natręctwami.

„Aviator” – wielki przegrany tegorocznych Oscarów, podzielił los poprzedniego filmu Scorsese – „Gangów Nowego Jorku”. Na jedenaście nominacji, film zdobył raptem pięć statuetek, w mniej znaczących kategoriach (najlepsza rola drugoplanowa, zdjęcia, montaż, scenografia, kostiumy) i przegrał ze znakomitym „Za wszelką cenę” Clinta Eastwooda. Taki obrót rzeczy nie dziwi, gdyż „Aviator” wypada zdecydowanie najsłabiej w tegorocznym zestawieniu najlepszych filmów.

Główną słabością filmu jest brak spójności scenariuszowej. Obszerna część „Aviatora” poświęcona jest realizacji wielkiej superprodukcji lat trzydziestych – „Aniołów piekieł”, wyreżyserowanych i wyprodukowanych przez samego Hughesa. Śledzimy perypetie związane z wciąż rozrastającym się budżetem, nieporozumieniami wewnątrz ekipy filmowej, oraz chorobliwym perfekcjonizmem reżysera. Druga część filmu skupia się na miłosnych przygodach bohatera, natomiast trzecia na pasji latania i konstruowania samolotów. Pod koniec filmu mamy jeszcze obszerną sekwencję procesu sądowego, podczas którego komisja senacka próbowała oczernić Hughesa w oczach opinii publicznej.

Wcześniej wspomniana słabość polega na połączeniu tych wszystkich wątków w sposób niezrównoważony. Związki przyczynowo-skutkowe są na tyle słabe, że obszerna część filmu opowiadająca o „Aniołach piekieł” wydaje się nie mieć wielkiego wpływu na późniejsze poczynania bohatera. Podobnie jest z innymi wątkami, które mimo, że przeplatają się, nie tworzą wcale jednolitego portretu człowieka utożsamiającego mit american dream. Nawet bardzo dobra kreacja Leonardo DiCaprio nie jest w stanie powstrzymać sporej dawki nudy, która sączy się z ekranu z coraz to większą intensywnością.

„Aviator” nie jest oczywiście pozbawiony zalet. Jedną z nich jest właśnie dojrzała i prowadzona z ogromnym wyczuciem rola DiCaprio. Aktor, który udowodnił już wielokrotnie swój kunszt („Co gryzie Gilberta Grape’a”, „Całkowite zaćmienie”, „Pokój Marvina”, „Złap mnie jeśli potrafisz”), potrafi świetnie pokazać dystyngowaną nonszalancję Hughesa, jak i postępującą chorobę psychiczną. Drugi plan również roi się od gwiazd takich jak Kate Blanchett (Oscar za rolę drugoplanową), Alec Baldwin, Ian Holm, Kate Beckinsale, Alan Alda (nominacja do Oscara za rolę drugoplanową), Jude Law, Willem Dafoe, John C. Reilly.

Reżysersko film stoi również na dość wysokim poziomie, a Scorsese nie raz zaskakuje ciekawymi pomysłami formalnymi. Godne uwagi są też zdjęcia Roberta Richardsona (dwukrotny laureat Oscara) wykorzystujące najnowsze techniki komputerowe, które pozwalają swobodnie śledzić szalejące w powietrzu maszyny. Pomysłowość zdjęć widać również w bardziej kameralnych scenach (szczególnie godną uwagi jest scena, gdy bohater zamyka się na długie dni w swojej sali projekcyjnej).

Ostatnie filmy Martina Scorsese pokazują, że reżyser z trudem radzi sobie z artystycznym brzemieniem, które sam sobie nałożył kręcąc tak wspaniałe filmy jak „Taksówkarz” (1976), „Wściekły byk” (1980), „Chłopcy z ferajny” (1990) czy „Kundun – życie Dalaj Lamy” (1997). „Aviator”, choć znacznie lepszy od „Gangów Nowego Jorku” mocno rozczarowuje i pozostawia niedosyt. Pomimo paru interesujących momentów film osiada na mieliźnie już po pierwszej godzinie projekcji, a dalszy ciąg po prostu nudzi.

Filip Rudnicki

OCENA: 6/10

Komentarze

Zgodnie z Rozporządzeniem Ogólnym o Ochronie Danych Osobowych (RODO) na portalu pless.pl zaktualizowana została Polityka Prywatności. Zachęcamy do zapoznania się z dokumentem.