Rozrywka
- 2 sierpnia 2007
- wyświetleń: 20664
Kosmopolityczny Kmieć
Miało być blisko rynku, a równocześnie nie przy samej płycie. Szukaliśmy spokojnego miejsca na obiad w jednej z pobliskich centralnemu placu uliczek. Naszą uwagę zwrócił wówczas afisz z propozycją tanich obiadów na ulicy Piekarskiej. Choć było już później niż wskazane w promocji godziny, to w ten sposób znaleźliśmy się w Restauracji Kmieć.
"Kmieć - dostojnik książęcy; miano, którym dawniej określano bogatych mieszkańców wsi."
W pierwsze dobre wrażenie wprawił nas wystrój lokalu: bogato zasłane stoły, czyste białe obrusy, serwety i jasne świeczniki, które na tle drewnianych ław faktycznie (niczym w nazwie restauracji) mogą świadczyć o staropolskim przepychu. Na wejściu wprost z ulicy lokal robi wrażenie wstąpnienia w nieco inną rzeczywistość. Wyjątek stanowi czerwony automat Coca-Coli. ;)
fot. kmiec.pna.pl
Nim jednak zasiedliśmy do stołu przyszło skorzystać nam z szatni, która choć znajduje się za ladą, jest... "samoobsługowa". Pomimo naszych zerkań na panią w białym fartuchu nie udało nam się w jej osobie znaleźć pomocy. Nie mając wyboru zawiesiliśmy nasze wierzchnie okrycie sami, choć ten brak osoby ich pilnujących, sprawił, że przez połowę pobytu w lokalu martwiliśmy się czy zawieszone wcześniej na haczykach kurtki wciąż jeszcze tam są.
Kiedy tylko udało nam się usiąść w ławach, już niezwłocznie otrzymaliśmy do rąk karty dań. I w tym wypadku bogaty wybór sprawił, że przeglądanie menu "od deski do deski" trochę trwa, choć to zdecydowanie walor Kmiecia. Brakuje tylko dania dnia czy specjału szefa kuchni - dowiedzieliśmy się, że restauracja takich propozycji dla klientów nie przygotowuje.
Zamówiliśmy zupę myśliwską z ptyśkami, a na danie główne befsztyk z polędwicy, ziemniaki, pieczarki i warzywa dla jednej osoby i sznycel z tymi samymi dodatkami dla drugiej. Do tego po lampce wina.
Przyszedł czas na (dla nas) najprzyjemniejszą część opisu - ocenę dań. Co prawda o gustach dyskutować się nie powinno, ale zgodnie uznaliśmy, że mogłoby być ... lepiej. W daniach zabrakło już tego przepychu. Zarówno sposób ich podania (acz trzeba koniecznie dopisać, że kelnerka była bardzo miła) i przystrojenie nie budziły już takiego entuzjazmu.
fot. kmiec.pna.pl
Trzeba przyznać, że zupę i wino podano niemal natychmiast. Niestety o smaku pierwszego dania (notabene o interesującej nazwie) ciężko powiedzieć wiele, bo niewiele znalazło się go także na talerzu. A suche ptyśki do zupy można kupić w każdym spożywczym sklepie, słowem - nic wielkiego. Tradycyjne obiadowe wino to na tyle popularny smak, że nie wymaga komentarza.
Więcej możliwości opisu dało nam danie główne. Podane na większych talerzach i już apetyt urósł w oczach. Nie było to może danie wykwintne z niezliczoną ilością przypraw, raczej przypominało tzw. kuchnię domową, gdzie tłuszcz wylewa się bokami, a potrawa mięsna ślizga po talerzu. Tu zdecydowanie decyduje gust: jeżeli ktoś lubi "ciężkie jedzenie", to na pewno będzie syty wystarczająco, by leżec dwa dni brzuchem do góry. Nam jednak najbardziej z tego kompletu smakowały warzywka.
I przyszedł czas na rachunek (tym razem czas najmniej przyjemny dla wielu klientów restauracji). Cena za obiad naszym zdaniem nie okazała się wygórowana. Zapłaciliśmy odpowiednio 39 zł (zupa, danie z befsztykiem, wino) i 21 zł (daniem ze sznyclem i wino). Od razu dodamy, że trudno w Kmieciu wydać więcej niż 39 zł za obiad, a 21 zł to naszym zdaniem kwota - jak na restaurację w pobliżu rynku - naprawdę niewielka.
Kilka słów o atmosferze, bo ta pozostanie tak naprawdę w naszej pamięci dłużej niż sam posiłek. Kmieć, miast staropolski, okazał się całkowicie kosmopolityczny. Poza polskim wystrojem przyszło nam słuchać co chwila włoskich przebojów z płyty CD, a kiedy już skończyły się przeboje Al Bano & Romina Power z ciepłej Italii, okazało się, że to nie koniec zagranicznych fajerwerków w Kmieciu...
Chwilę później lokal echem wypełniły dialogi z... "Mody na sukces" i choć jeszcze zrozumieć możemy zamiłowanie właścicieli do amerykańskich seriali, to ciężko było nam rozwikłać zagadkę dlaczego telewizor włączony jest tak głośno. Im bardziej my podnosiliśmy głos i wytężaliśmy słuch, by się komunikować, tym głośniej za pomocą pilota był podgłaśniany telewizor. W końcu dając za wygraną, aż do wyjścia z restauracji zaprzestaliśmy rozmów.
Podsumowując, Restauracja Kmieć jest lokalem niedrogim, dobrym dla mniej wymagającego klienta. Przyjemnie być może również tutaj urządzić rodzinne imprezy, chociażby urodziny czy niewielkie bankiety. Kuchnia nas nie zachwyciła i długo nie przyciągnie, choć amatorom dań "żeby sobie pojeść" za niewielką sumę powinna wystarczyć.
Nieopodal restauracji znajduje się duży parking na Placu Targowym, gdzie zawsze znajdzie się miejsce na pozostawienie auta. Blisko stąd również na rynek i na spacer do parku. Położenie naprawdę pozwala na więcej. I konieczna uwaga dla osób z dziećmi! Prosimy uważać przy wyjściu z lokalu. Schody kończą się na drodze, gdzie zza rogu często wyjeżdżają samochody.
pless.pl
-------------------------
Restauracja Kmieć
43-200 Pszczyna
ul. Piekarska 10
tel. 032 210-36-38
http://www.kmiec.pna.pl class=dodaj target=_blank>http://www.kmiec.pna.pl
Komentarze
Zgodnie z Rozporządzeniem Ogólnym o Ochronie Danych Osobowych (RODO) na portalu pless.pl zaktualizowana została Polityka Prywatności. Zachęcamy do zapoznania się z dokumentem.